Moja pasja twórcza i jej konsekwencje…
Nie wiem, kiedy się zaczęła, mam wrażenie, że była ze mną zawsze. Zmieniały się tylko obiekty zainteresowań. Było szycie, szydełkowanie, malowanie, aż nastała era decoupage, na której zatrzymałam się na dłużej i niezmiennie przy niej trwam, choć nietypowo, bo przelewając ją też na karty powieści.
Zaczęło się sześć lat temu, kiedy dostałam od pewnej Francuzki tacę ozdobioną tą techniką. Byłam pewna, że znajdujące się na niej tulipany zostały namalowane ręcznie, dopóki przeglądając pewien portal aukcyjny nie natknęłam się na inną tacę z identycznym wzorem, opisaną tajemniczym wtedy dla mnie hasłem „technika decoupage”. Natychmiast zaczęłam szukać materiałów na ten temat w Internecie, a potem wsiąkłam z kretesem. Ozdabiałam wszystko, co wpadło mi w ręce. Nawiązałam internetowe znajomości z innymi fascynatkami decoupage, które nie tylko pomogły mi poznać zawiłości tej techniki, ale otworzyły oczy na to, jak bardzo wspólna pasja może ludzi do siebie zbliżyć.
Dzięki pasji poznałam wiele niezwykłych, ciekawych osób. Niektóre z nich miałam okazję spotkać również osobiście, czasem w bardzo nietypowych okolicznościach. W takich właśnie okolicznościach poznałam Jolantę Kamieńską - Jolinkę, http://jolinka.blogspot.com/
Poznałyśmy się na forum poświęconym decoupage niemal na początku mojej fascynacji tą sztuką. Dwa lata później znalazłam się na spotkaniu zupełnie innej, niemającej związku z rękodziełem społeczności internetowej (bardzo nietypowej, jakiej – to na razie zachowam w tajemnicy, (dla dociekliwych wskazówka w „Mimo wszystko Wiktoria”, str. 303), i ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, tam właśnie spotkałam Jolinkę, która jak się okazało pochodzi z tego samego regionu Polski, z którego pochodzę i ja.
Jolinka to rękodzielniczy Midas, chyba jedna z najbardziej fascynujących postaci w rękodzielniczym świecie. Niezależnie której techniki się podejmie, staje się w niej mistrzynią, a wszystko co weźmie w swoje zdolne ręce błyskawicznie zmienia w złoto. Tworzy cuda, rzeczy, które zapierają dech w piersiach i wzbudzają podziw (bo o zazdrości nie wypada mi wspomnieć). Utalentowana i wszechstronna. Taka jest, jako artystka. A jako Jola? Bardzo cicha, skromna, ciepła i ogromnie sympatyczna kobieta.
Sama mówi o sobie tak:
Moja przygoda z rękodziełem trwa odkąd sięgam pamięcią. W podstawówce było szydełkowanie, haftowanie dzierganie na drutach, aż pojawiła się moja największa pasja - miłość do szycia. Stara maszyna z nożnym pedałem to moja najlepsza przyjaciółka z tych wczesnych lat. Kiedy już nabrałam wprawy i wychodziło mi to nieźle, dostałam w prezencie sprzęt bardziej nowoczesny na owe czasy - maszynę marki Łucznik. Towarzyszyła mi wiele lat. Szyłam na niej ubranka dla moich dzieci i kreacje dla siebie. I o ironio losu, kiedy wreszcie w moim życiu pojawiła się wymarzona maszyna sterowana komputerem, szycie jakby przestało mnie bawić, zeszło na dalszy plan.
Przyszła era komputerów i Internetu i dzięki temu pojawiły się nowe możliwości. Kilka lat trwała moja fascynacja techniką decoupage. Na forum, gdzie się spotykały się jego pasjonatki poznałam wiele niesamowitych osób, z którymi mam kontakt do dziś - nawet spotykamy się na wspólne robótkowanie. Równoległe rozwinęła się moja przygoda z witrażami. Przez wiele lat wraz z mężem "produkowaliśmy" liczne zastępy aniołków i kolorowe zawieszki. Zdarzały się tez lampy i większe formy.
Jednakże witrażownictwo to bardzo żmudne i kosztowne zajęcie, a zainteresowanie wykonywanymi przez nas ozdobami nie było aż tak wielkie by utrzymać pracownię. Witrażowe aniołki wykonywane w wielkich ilościach przestały też przynosić satysfakcję, zbyt rzemieślnicze podejście do pasji twórczej okazało się mniej przyjemne.
Jako że notorycznie cierpię na syndrom niespokojnych rąk rozpoczęłam poszukiwania innych zajęć, nowych technik rękodzielniczych. Znowu pomógł Internet. Założyłam bloga , na którym dziś dzielę się moimi poczynaniami rękodzielniczymi. Powstają więc szyte z lnu serduszka zdobione najwymyślniej jak tylko potrafię, frywolitki, gałgankowe lalki, przeróżne ozdoby i dekoracje.
W pewnym momencie zafascynowała mnie też biżuteria misternie haftowana z kolorowych sznurków i koralików. Postanowiłam spróbować, i sutasz bardzo mnie wciągnął.
Udało mi się także zarazić nim moją córkę. Nawet nie zauważyłyśmy kiedy pochłonęło nas to koralikowanie i jakby zupełnie naturalnie powstał pomysł na wspólny sklepik z potrzebnymi do wykonywania biżuterii materiałami. Pracy mamy obie sporo bo powstał sklep internetowy i stacjonarny w naszym mieście. Niestety zostaje nam niewiele czasu na nasze pasje. Jednak każdą chwilę wykorzystuję na to co lubię ... na razie to koraliki zawładnęły moim sercem. Prawdziwe cuda można z nich stworzyć, powiedziałabym nawet dzieła... ale kto wie co jutro mną zawładnie???
Nasze sklepiki otwierałyśmy w podobnym czasie. Ona swój w Białymstoku, ja swój w powieści. Tworząc książkowy Dom Otwarty dla Pań zostałam zainspirowana przez Jolę, i wiele kobiet jej podobnych. Stworzyłam idealne miejsce, gdzie wszystkie mogłyby rozwijać swoje pasje, niestety miejsce tylko papierowe. Teraz mam wielką nadzieję, że z kolei moje bohaterki zainspirują Jolinkę i inne rękodzielnicze pasjonatki do stworzenia takiego miejsca w realnym świecie. I tego z całego serca jej życzę.
I jeszcze niespodzianka. W konkursie ogłoszonym przez Wydawnictwo Replika można wygrać przepiękną frywolitkową zakładkę i bransoletkę, obie spod złotych rąk Jolinki.
http://www.facebook.com/pages/%C5%9AWIAT-KOBIETY-oczami-Wydawnictwa-Replika/122571621189402?ref=hl
satoria